Świnka morska.

Świnka morska.

– Kotek! – Dziewczynka z radością krzyknęła na widok małego futerka wystającego zza pazuchy kurtki ojca.
Kotek okazał się małą świnką morską o biało czarno brązowych łatkach. Zwierzątko miało mięciutkie futerko i dla dziecka było cudem świata. Miłość od pierwszej chwili. Po dokładnej kontroli świnka dostała imię Maciuś i tymczasowo zamieszkała w pudełku po butach. Zapanowała w międzyczasie mała panika, bo nikt nie wiedział, czym żywi się takie małe stworzonko. Po przejrzeniu kilku książek Maciuś dostał marchew i pszenicę oraz kłębek siana, w który energicznie się zakopał.

Następnego dnia przystąpiono do budowy maciusiowej rezydencji. Domek miał pokój dzienny z miejscem na jadalnię i wybiegiem oraz małą sypialnię na pięterku. Nie był to projekt w pełni przemyślany, bo ścianki jadalni były „przewiewne” i Maciuś z nudów potrafił przez liczne otwory wyrzucać na zewnątrz ziarno. Zasłanianie papierem na nic się zdało, bo świnka lubiła papier przerabiać na konfetti, więc na podłodze lądowało i ziarno, i ścinki papieru.

Maciuś niespokojnie cały czas się drapał, więc mama postanowiła obejrzeć futerko. Odkryła insekty, nie wiadomo było jednak czy to były wszy czy pchły. Dzieci miały zakaz dotykania świnki. Mama kupiła w aptece płyn na wszy, bo nie istniały jeszcze wtedy sklepy dla zwierząt.
Maciuś został gorliwie spryskany płynem i zgodnie z instrukcją owinięty w ręcznik. Nikt nie był pewien jak podziała płyn dla ludzi na małego gryzonia i rzeczywiście po godzinie okazało się, że świnka była pijana. Zataczała się i dzieci panikowały, że zwierzątko zdechnie. Na szczęście skończyło się potężnym kacem. Maciek przespał cały dzień i następnego już radośnie dawał oznaki życia głośnym „kwiczeniem”.

Żarłok był z niego spory, rano potrafił obudzić cały dom domagając się jedzenia, mimo, że wieczorem został przezornie nakarmiony. Każdy, kto miał świnkę wie jak donośny potrafi być ten dźwięk, niby kwiczenie tylko na świdrująco wysokim tonie.

Co lubił jeszcze Maciuś? Spanie z dziećmi. Nawet niewesoło mogła się skończyć ta zachcianka, bo pewnego dnia został przyciśnięty przez śpiące jak kamień dziecko i tylko przeraźliwy pisk przywołał mamę, która wydobyła nieszczęśnika. Dziecko spało dalej.

Na małego mieszkańca czyhały liczne niebezpieczeństwa, w które najczęściej sam się wpędzał. Parę razy lądował z domku na podłodze z metrowej wysokości. Nigdy nic mu się nie stało, ale przyjemnością na pewno nie było. Często zdarzało mu się zaklinować za jakimś meblem, bo Maciuś po paru latach dopominania się o jedzenie był trochę przekarmiony.
Żył osiem lat, co podobno jest wiekiem sędziwym dla świnki morskiej, ale zgubiła go własna ruchliwość. Potrafił wychodzić ze swojego domku i myszkować po całym domu. Domowników nie było czasem i cały dzień. No i jako zwierzątko ciepłolubne przeziębił się. Nikt nie zauważył, że jest chory, bo tylko stał się tylko jeszcze bardziej ruchliwy. Pewnie z nudów.
Nastoletnia już wtedy dziewczyna znalazła go leżącego na dywanie i w pierwszej chwili sądziła, że Maciuś śpi. Kochane zwierzątko.

Przypomina się mi historia wiewiórki Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, która zginęła przytrzaśnięta drzwiami. Poetka nie zdecydowała się już na żadne inne zwierzątko mówiąc, że „to się nie może skończyć dobrze”.

Zwierzęta wnoszą w nasze życie dużo radości, ale ich odejście jest bardzo bolesne.

Dodaj komentarz